Reklama

Od jakiegoś czasu głośno jest na temat tego, że Anna Lewandowska w ramach swojej marki Phlov wydała serię kosmetyków do makijażu. Udało mi się przetestować kilka z nich. Na pierwszy rzut poszedł produkt, który wyjątkowo mnie zaciekawił. Przetestowałam masełka do ust Phlov od Ani Lewandowskiej i już wiem, co sądzę na ich temat. Muszę wam powiedzieć, że znalazłam swój produkt numer 1 do ust na jesień 2025.

Reklama

Przetestowałam masełka do ust Phlov od Ani Lewandowskiej

Jako redaktorka beauty zawsze będę przypominać o tym, że jesienią warto przyłożyć szczególną wagę do pielęgnacji. To bowiem moment, kiedy regenerujemy skórę po wakacjach, a jednocześnie przygotowujemy ją do nadchodzących mrozów i sezonu grzewczego. Dlatego, wybierając nawet kosmetyki do makijażu, warto mieć na względzie to, aby jednocześnie zadbały o naszą skórę. Pamięta o tym Ania Lewandowska, która do swojej marki Phlov wprowadziła kosmetyki do makijażu, a w tym... masełka do ust, które przede wszystkim nawilżają.

W portfolio marki Phlov znalazły się masełka do ust w 4 różnych odcieniach - są to bowiem prodykty delikatnie koloryzujące. Delikatność jest tu kluczowa, ponieważ od takiego kosmetyku nie sposób oczekiwać tego, że będzie nadawał naszym wargom mocny odcień. Wręcz przeciwnie - zostawia na skórze delikatny efekt, wpisując się jednocześnie w trend make-up no make-up. Ja przetestowałam trzy odcienie masełek i już wiem, co o nich sądzę.

Masełka do ust Ani Lewandowskiej nawilżają i... cudnie pachną

Na początku zdecydowałam się na masełko w wersji nude. Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to forma, w jakiej dostajemy kosmetyk - to bowiem produkt w wersji pisaka, który możemy sobie delikatnie wycisnąć przed zastosowaniem. Oprócz tego od razu poczułam bardzo przyjemny zapach kosmetyku. Ten odcień rozjaśnił moje usta, ale przede wszystkim je nawilżył, co jest jego głównym celem. Zostawił mocny efekt glow, a z czasem produkt nie wysuszył warg - były wypielęgnowane nawet po kilku godzinach od zastosowania.

Podobnie było w przypadku kolejnych odcieni, które wypróbowałam. Wersja Starkling Rose jest najbardziej naturalna ze wszystkich. Wtapia się w odcień ust, jednocześnie delikatnie je nabłyszczając. W tym odcieniu najbardziej spodobał mi się zapach. Jak byłam dzieckiem, modne były laleczki o różnych zapachach. Ja miałam nuty arbuza i właśnie tak samo moim zdaniem pachnie ten kosmetyk. Ale zupełnie inny odcień został moim numerem 1.

Koloryzujące masełko do ust Dusty Rose to mój numer 1 na lato

Tej jesieni z pewnością nie rozstanę się z odcieniem Dusty Rose. Ten kolor wzmocnił barwę moich ust, nadając jej piękny, śliwkowy vibe. Od razu skojarzył mi się z jesienią. Dodatkowo pięknie podkreślił moje zielone oczy, więc już wiem, że to będzie produkt, po który w tym sezonie będę sięgać najczęściej.

Jedynym minusem tego kosmetyku jest to, że dość szybko znika z ust. Nie jest aż tak trwały i warto regularnie go poprawiać, jeżeli przez cały dzień chcemy cieszyć się ładnie błyszczącymi ustami. Oprócz tego nie jest to tani produkt. Taki pisak ma niecałe 2 g (1,8 g), a kosztuje 49,99 zł. Bierzemy jednak oczywiście pod uwagę to, że mamy do czynienia z produktem premium. A sposób, w jaki nawilża usta, z pewnością jest tego wart.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama