Zapomniana jagodowa maska do włosów wraca do łask. Włosomaniaczki kupują 2 opakowania na zapas
Maska Kallos Blueberry kiedyś była hitem, później nieco zniknęła z radarów, a dziś znowu błyszczy w rankingach. Wszystko dzięki lekkiej formule, ogromnemu opakowaniu i zapachowi, który przypomina jogurt jagodowy. Co sprawia, że włosomaniaczki kupują ją na zapas? Nie chodzi tylko o cenę.

Pod koniec drugiej dekady obecnego wieku te maski kochałyśmy wszystkie. Wśród rosnącego w siłę ruchu włosomaniaczek były one prawdziwym hitem z trzech powodów - były tanie, było ich dużo i sprawdzały się w kilku zastosowaniach. Później na kilka lat o nich zapomnieliśmy, a dzisiaj hitowe maski Kallos wracają na salony.
Jedna z nich zyskała szczególną sympatię, bo jest bardzo uniwersalna i świetnie radzi sobie z wieloma włosowymi problemami. O którą wersję chodzi?
Kallos Blueberry znów na podium popularności
Maski Kallos od lat mają wierną grupę fanek - to budżetowa, ale skuteczna pielęgnacja włosów prosto z Węgier. Jagodowa (lub borówkowa) wersja Blueberry to maska, która jest lekka i niezwykle odżywcza - idealna do włosów, które potrzebują wygładzenia, ale nie lubią przeciążenia.
Jej cena idzie w parze z prostym, łatwym do opracowania składem. Można powiedzieć, że jest to w zasadzie podstawowa maska bez żadnych fajerwerków, ale to właśnie jej uniwersalność i ta "podstawowa" nuta sprawia, że znów tak bardzo ją kochamy. Kallos Blueberry zawiera jagodowe ekstrakty, witaminę E oraz lekką formułę, która nie obciąża włosów. Jednocześnie duża zawartość silikonów i olejków sprawia, że świetnie sprawdzi się w przypadku włosów porowatych, wysuszonych i uwrażliwionych.
Choć wpisuje się w kategorię "emolientową", dzięki lekkiej konsystencji dociąża, ale nie obciąża, a przy tym pięknie pachnie. Jestem posiadaczką włosów, które od nasady są normalne, ale im bliżej ramion, tym większą miotłą się stają. Aby wyglądały dobrze, potrzebują solidnej dawki "wygładzaczy". Kallos Blueberry domyka łuski i wygładza moje włosy, a dodatkowo znacznie ułatwia rozczesywanie i przyspiesza suszenie.

Jak stosuję maskę Kallos Blueberry?
To produkt, który można dopasować do własnych potrzeb - zarówno w wersji ekspresowej, jak i jako element pielęgnacji PEH. Ja lubię używać jej na dwa sposoby. Pierwszy - znacznie częstszy, kiedy nie mam czasu na wieloetapową pielęgnację. Po dwukrotnym umyciu włosów lekko je odsączam i nakładam sporą porcję maski na całą długość włosów (od ucha w dół). Delikatne wczesuję szczotką typu Tangle Teezer albo grzebieniem z szeroko rozstawionymi ząbkami, związuję w ślimaka i pozostawiam na ok. 5-10 minut. Następnie dokładnie spłukuję całość i tyle.
W drugiej opcji Kallos Blueberry traktuję jako produkt do emulgowania olejku podczas olejowania włosów na sucho. To już prawdziwe domowe SPA, na które poświęcam czas zwykle w weekend lub wolny dzień. Olejuję włosy, a po kilku godzinach nakładam na nie porcję Kallosa.
Po ok. 30 minutach myję włosy jak zwykle i stosuję tę samą lub inną maskę z albo bez spłukiwania. Tę maskę kupuję zawsze w zapasie, tym bardziej że regularnie dostępna jest w atrakcyjnych promocjach.
Czytaj także:
- Ta odżywka z kwasem hialuronowym za 16 zł to moje ostatnie odkrycie
- Blondynko, odśwież kolor i usuń "żółtko" z włosów. Ten szampon za 11,99 zł ci pomoże
- Fairy Cut to najmodniejsza fryzura na lato 2025. Układa się dosłownie sama